Prezentowane poniżej relacje przekazała mi pochodząca z pow. hrubieszowskiego kobieta, którą spotkałam zupełnie przypadkowo, a może takie było zrządzenie losu, by w minimalnym chociaż stopniu zasygnalizować trudne wątki naszej polskiej historii na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat.

Pamiętam czasy komunistyczne w latach sześćdziesiątych (ja jestem z roku 1942), to mógł być rok 1953 lub 1954, może już zmarł Stalin, ale Bierut żył i mój tato został aresztowany. Osadzony w więzieniu najpierw w Hrubieszowie, a później w Zamościu. Pozbawiony został wolności na rok czasu za to, że nie był już w stanie oddać tzw. kontyngentu (resztek zboża, chodziło o pszenicę).

Raz byłam z moją drugą mamą (tato ożenił się drugi raz) na widzeniu u mojego taty. Wyszedł po długim czasie, bardzo brudny, we flanelowej koszuli, bardzo długie włosy, broda, której nigdy nie nosił. Bardzo chudy i mówi do mojej mamy: Weronka, sprzedaj krowę i oddaj resztę pszenicy, bo stąd nigdy nie wyjdę. A mama powiada: przecież dzieci już nie będą miały mleka. A ojciec, trudno, jak wyjdę to coś poradzimy. Mama sprzedała tę krowę, kupiła pszenice, oddała kontyngent i wypuścili mojego ojca. Opowiadał, bo tego faktu nie pamiętam - w Wigilię o 2.00 w nocy piechotą przyszedł około 60 km. Pochodziliśmy z hrubieszowskiego z miejscowości Gródek nad Bugiem. W tym Gródku mieszkaliśmy, tam spędziłam dzieciństwo, chodziłam do szkoły podstawowej.

Okupację znam tylko z opowieści mojego taty. Mieszkaliśmy we Włodzimierzu Wołyńskim. Na Wołyniu byliśmy osiedleni, dlatego, że mój dziadzio (pochodził z lubelskiego), ale tam wyjechał z rodziną, ja nie wiem dlaczego. Mieszkali nie w samym Włodzimierzu tylko w Marcelówce, 2 czy 3 kilometry od Włodzimierza. Dziadkowie wyjechali bardzo dawno chyba w XIX wieku albo i wcześniej, tato się tam urodził w 1900 roku. Tam mieszkali Czesi, Niemcy, Ukraińcy, Polacy. To była mieszanina narodowości. Żyli bardzo życzliwie wobec. Dowodem czego jest, jak mój tato opowiadał fakt, że miał 25 chrześniaków, dzieci Ukraińców.

Mój dziadzio z kolei, to co pamiętam jak mi opowiadał chciał się dorobić. Był pod zaborem austriackim. Miał czworo dzieci - dwóch synów i dwie córki. Jeden syn zmarł jako 15 letni chłopak na zapalenie opon mózgowych. Wybrał się do Ameryki wraz ze swoim szwagrem. Przekupili strażników Austriaków i dostali się jakoś na statek. Nie wiem skąd statek odpływał bo to duże szczegóły i dawne lata. Trzy miesiące płynęli do Nowego Jorku. Dopłynęli. Dziadzio dostał tam pracę, szwagier dziadzia również. Pracował w hucie. To opowiadał jak paśliśmy krowy z dziadziem, że koń tak ciężko nie pracował jak on tam. Chciał zostać, prosił babcię żeby przyjechała z dziećmi. Babcia się nigdy na to nie zgodziła. I dziadzio wrócił. Nie wiem po jakim czasie. Był później leśniczym u hrabiego, bo to jeszcze hrabiowie byli. Kupił materiał na mieszkanie, mieli się budować, a wtedy wybuchła I wojna światowa. Byli tam cały czas, mieszkali dopóki Stalin nie zaczął wypędzać (na szczęście) tutaj, a nie na Syberię Kaukaz, czy do Kazachstanu.

Jeszcze taki ważny element historyczny, opowiadał mój tata jak już byłam dorosła: jak strasznie Ukraińcy byli nastawiani przez Niemców przeciwko Polakom. Jedna nasza kuzynka była w małżeństwie z Ukraińcem. Po jednym z zebrań przyszedł do domu, wyciągnął ją spod łóżka i zamordował, swoją własną żonę. Moja babcia z kolei (kiedy już jako rodzina uciekliśmy przed Ukraińcami do Włodzimierza Wołyńskiego) dziadzio prosił - nie jedź, chciała kury zabrać, kilka kur. Nie wiemy, ale to, co mówili świadkowie, młodzi Ukraińcy złapali babcię i w lesie zamordowali - nie wiemy, gdzie jest pochowana. Tato mój płakał do swojej całej śmierci, bo nie wiedział gdzie jego mama jest pochowana, gdzie znajdują się jej szczątki.

Nienawiść była niesamowita. Niemcy, z relacji moich bliskich, najbliższych ludzi, bo i stryj (był w partyzantce, został ranny, żyje, ma 94 lata), mój ojciec (był starszy od stryjka o 17 lat, zmarł w 1980 roku), więc niesamowita była nienawiść Ukraińców. Niemcy byli lepsi, bo nawet jeśli były na robotach dzieci, to coś dali do zjedzenia.

Taki fragment opowiem, ciekawy, który zobrazuje też postawę oficera niemieckiego, pozytywną postawę, no bo trzeba mówić rzeczy dobre i złe. Taka jedna okoliczność. Moja mama urodziła mnie jako pierwsze dziecko, prawdopodobnie była bardzo ładna, długie czarne włosy (siostra jest do niej podobna, ja raczej do taty). Myśmy zajmowali jedna część domu we Włodzimierzu, a oficerowie niemieccy drugą część domu. Musiało to być budownictwo dwuczęściowe. Pewnego razu przyszedł oficer niemiecki pijany, z bronią, bo oni zawsze z pistoletem chodzili, wszedł do pokoju mamy (tato był przy tym, ale przecież był bezradny, cóż mógł poradzić) i spojrzał, że mama leży w połogu z małym dzieckiem i wyszedł. Szybko się stamtąd wyprowadził, jednak było wstyd... Opowiadano mi w Katowicach, gdzie mieszkałam już jako licealistka. Żołnierze radzieccy gwałcili kobiety, niszczyli meble, niszczyli wszystko, robili niesamowite spustoszenie.

Moje dzieciństwo to wiele wspomnień. Katyń był zawsze na ustach mojego taty, mojego stryja. Dziadzio nie wspominał, może się bał przy dziecku mówić. Moja babcia widziała oficerów we Włodzimierzu, jak wsadzali ich do wagonów i odjeżdżali w niewiadomym kierunku, ale wszyscy wiemy, że jest Katyń. Są trzy miejscowości - Charków, Miednoje, Ostaszków. Największym miejscem zbrodni jest Katyń. Moja babcia była właśnie świadkiem wsadzania oficerów polskich do pociągu towarowego na dworcu we Włodzimierzu Wołyńskim. To są takie moje fragmentaryczne wspomnienia z dzieciństwa. Takie najbardziej bulwersujące, takie co zapamiętałam...

Jako dzieci mieliśmy tak zwane płukanie mózgów, dlatego, że w domu starsi mówili o Stalinie rzeczy te, co się działy naprawdę, natomiast w szkole zupełnie odwrotnie, że dawał cukierki, które spadały z sufitu. Jak sobie dzisiaj uwiadamiam, to dawał Stalin, największy przyjaciel...

Pewnego razu, radia wówczas nie pamiętam, chyba nie było jeszcze u nas w domu ( później były tak zwane "toczki", "kołchoźniki"), więc żadnych informacji z zewnątrz. To był rok 1953 chodziłam do szkoły, miałam 11 lat, to musiałam być chyba w czwartej klasie (nie wiem czy od 7 czy od 8 lat chodziło się do szkoły, bo tego nie pamiętam, ukończyłam siedem klas szkoły podstawowej). Przyszłam do domu , a mój tato reperował puszorki na konie, bo miał bardzo ładne konie, lubił to po prostu, zresztą musiały pracować w polu, bo [tato] pracował u kogoś i u siebie. Ja z wielkim płaczem przyszłam do domu, tato już był po więzieniu bodajże. Nie pamiętam. Co się stało? Pyta się mój tato. Tato, Stalin umarł. Tato wziął półszorka i bardzo mnie zbił.

Proszę sobie wyobrazić, jak dramatyczne to zostało w psychice dziecka. Ojciec był nerwowy (zareagował tak chyba na samo słowo Stalin), bo był to mądry człowiek, poważny, człowiek szlachetny i wiem, że miał prawo się zdenerwować. Później to wytłumaczyliśmy sobie. Mieliśmy takie wspaniałe relacje że takiego ojca życzyłabym każdemu. Ale pamiętam ten moment właśnie, pamiętam ten moment... To była taka scena dramatu wielkiego. Dziecko płaczące, że Stalin umarł, rozdarcie ojca serca, jaką to dziecko ma świadomość w szkole nabitą. Takie były czasy.

Przypomniało mi się jeszcze coś z naszych czasów. Jest stan wojenny, wówczas pracowałam zawodowo i musiałam przejechać województwo wówczas zamojskie do lubelskiego. Potrzebna była jakaś przepustka, zezwolenie dla mnie i dla kierowcy. Oczywiście wszystkie dokumenty miałam. Jesteśmy zatrzymani przez policjanta i żołnierza. Żołnierz, młody człowiek (stan wojenny na tej granicy, na tym pasie granicznym województwa zamojsko - lubelskiego) bierze mój dowód (a w moim dowodzie osobistym do czasów demokracji jako miejsce urodzenia miałam wpisane ZSRR, z tego tytułu miałam nieprzyjemności i w Katowicach - jesteś Rosjanka, mówili. Musiałam tłumaczyć. To dla mnie nic strasznego, tylko straszne jest dla mnie to, że młodzież nie zna zupełnie historii) i mówi do mnie tak (cytuję jego słowa) "proszę pani, jest pani Rosjanką, a tak wspaniale mówi pani po polsku". A ja mówię: proszę pana, jak mogę wyrazić to, co czuje, nie mogę tego wyrazić, ale bardzo bym prosiła by pan poczytał historię i zobaczył, dowiedział się czy był kiedyś Włodzimierz i Wołyń polski, czy radziecki. Proponuje to panu. Potem pożegnałam się. Będę pamiętała to do dziś. Po prostu młodzi ludzie bądź nie chcą, bądź (nie umiem tego wytłumaczyć), nie mają przekazane. To jest bardzo niepokojące, że tak mało rozumieją historię Polski.

Regina Smoter Grzeszkiewicz

rozmowa miała miejsce na trasie Lublin - Zamość w dniu 4 lutego 2011 roku

Źródło: http://www.republika.pl/horajec/okup53.html


GTranslate

enfrdeitptrues

Włamanie do serwisu

Strona odtworzona po ataku hakerskim. W przypadku dostrzeżenia braków i niespójności z poprzednią zawartością serwisu oraz w celu zgłoszenia ew. uwag prosimy o kontakt z nami.

Wołyń naszych przodków

wp7.jpg

PAMIĘTAJ PAMIĘTAĆ

Czytaj także

 

 

Rzeź Wołyńska

lud1.jpg

Szukaj w serwisie

Gościmy

Odwiedza nas 415 gości oraz 0 użytkowników.

Statystyki

Odsłon artykułów:
14134878