Mordy zaczęły się wiosną 1943 roku
- Szczegóły
- Kazimierz Hulanicki
- Kategoria: Historia
- Odsłony: 3558
Byłem mieszkańcem wsi Ulaniki II, gm. Kniahininek pow. Łuck. Na naszym terenie mordy zaczęły się wiosną 1943 roku. Początkowo były to tylko pojedyncze zabójstwa. Ludzie myśleli, że to tylko jakieś osobiste porachunki. Z naszej wioski najpierw zginęła kierowniczka szkoły, polska patriotka, Celina Kolibska. Z nią razem zginęła Stanisława Daszkiewicz, obie mieszkały razem z Ukraińcami. Zostały prawdopodobnie wywiezione i słuch po nich zaginął. Ich ciał nie odnaleziono. W tym też czasie zginął gajowy Sawicki. Przyszło do niego dwóch Ukraińców, wyprowadzili go z domu i na podwórku zastrzelili. Żony nie ruszali. Było to na początku maja 1943 r. W końcu czerwca 1943 r., gdy Ukraińcy zaczęli mordować i palić wkoło, cała nasza wieś wyjechała do Kopaczówki gm. Rożyszcze, pow. Łuck i tam się osiedliła. Była tam już zorganizowana placówka samoobrony. Musieliśmy jeździć do swojej wsi odległej o 9 km po paszę dla bydła i koni. Było to gdzieś około 10 lipca 1943 r. Wyjechaliśmy z Kopaczówki rano, było chyba ze dwadzieścia furmanek. Mieliśmy wtedy dziesięć karabinów i jeden pistolet maszynowy. Dojechaliśmy do wsi Ozerce. Tam była zagroda dla bydła, musieliśmy przez nią przejechać. Gdy większość wjechała do zagrody, wtedy Ukraińcy zaczęli ze wszystkich stron strzelać. Zrozumieliśmy, że to zasadzka. Powstała panika. Zaczęliśmy się bronić i wycofywać. Kto wjechał do zagrody, nie miał szans zawrócić pod silnym ogniem dwóch karabinów maszynowych i broni ręcznej. Wycofywaliśmy się, czołgając do pobliskiego zagajnika i stamtąd osłanialiśmy odwrót pozostałych. Potem wycofaliśmy się z rejonu zasadzki i udaliśmy w kierunku Kopaczówki skąd spodziewaliśmy się wsparcia. Gdy nadeszła pomoc, zawróciliśmy z powrotem na miejsce, aby zabrać zabitych. Okazało się, że zginęło dziesięć osób: Adela Chocholska, Antoni Chocholski, Franciszek Łaskarzewski, Ludomir Łaskarzewski, Władysław Łaskarzewski, Zbigniew Siedlecki, Kazimierz Siedlecki, Gustaw Pawłowski, Władysław Pawłowski i Antoni Piotrowski.
Staryki napadło około 600 Ukraińców
- Szczegóły
- Janina Żarczyńska z d. Lech
- Kategoria: Historia
- Odsłony: 3446
W nocy z 28 na 29 maja 1943 r. na naszą wieś napadło około 600 Ukraińców tzw. „bulbowców” uzbrojonych w karabiny, siekiery, widły i piki. Tej nocy wymordowano około 90 osób z naszej wsi. Wieś została spalona, zostały tylko cztery domy, kościół i szkoła, a przed atakiem liczyła około 120 numerów. Nasza rodzina przeżyła, choć dom został spalony, a w domu było nas dużo. Nasza sześcioosobowa rodzina (dziadkowie, mama, ja i dwóch braci) oraz ciocia Teofila z piątką dzieci. W nocy zbudził nas straszny hałas, huk i strzały. Sąsiad uciekając krzyczał, by uciekać gdzie kto może, bo pół wsi wymordowano i cała wieś się . Mój dziadek szybko podjechał wozem, wyniesiono śpiące dzieci i pakowano do wozu, dołączyła do niego ciocia Teofila i babcia Karolina. Przed wyjazdpaliem babcia poprosiła o różaniec i odmawiając różaniec szczęśliwie uciekli przez most na rzece do lasu. Ja z mamą i najstarszym bratem zostaliśmy. Mama chyba chciała coś uratować z domu, ale to już było niemożliwe. Palił się cały dach. Obok naszego domu rosło zboże i tam uciekliśmy. Padliśmy na ziemię. Wtedy zobaczyłam naszą sąsiadkę, jak wybiega ze swojego domu z dzieckiem na rękach w naszym kierunku. Chciała przedostać się przez furtkę i wtedy dopadł do niej Ukrainiec z siekierą i jednym uderzeniem przeciął ją na pół. Jej ciało zostało na płocie, a dziecko wypadło jej z rąk na drogę. Napastnik nabił je na ostrą pikę i rzucił na palący się dach ich domu. My zaczęliśmy czołgać się w kierunku rzeki, aby przedostać się na jej drugą stronę. Most był już zajęty, stamtąd strzelano do nas, ale szczęśliwie udało nam się wydostać na drugi brzeg. Wszyscy ci, którzy przeżyli, uciekli do miasta Rokitna oddalonego o 12 km od naszej wsi. Pomordowani zostali. Na drugi dzień dwóch mężczyzn udało się do Staryk na cmentarz wykopać doły na pochówek. Niestety już nie wrócili, zostali tam zabici. Z inicjatywy naszego wspaniałego księdza zebrała się grupa, która postanowiła wrócić do Staryk pochować swoich najbliższych. Ksiądz wziął w ręce krzyż i poszli. Pozwożono wszystkie ciała do kościoła.
Staryki . Tylko nieliczni cudem ocaleli
- Szczegóły
- Leokadia Sternik
- Kategoria: Historia
- Odsłony: 3612
28 maja 1943 r. o godz. 3 rano rozegrała się tragedia w Starykach (pow. Sarny). Padło co najmniej 145 osób: Antoni Lech lat 31, Franciszek Zarudzki lat 31, Anastazja Garbowska 50 lat. Reszty nazwisk nawet znanych nam osób nie pamiętamy. Zbyt dawne to dzieje i tak tragiczne, że niechętnie do tych wspomnień powracamy myślami. Wieś Staryki Ukraińcy spalili, a ludzi jak zwykle okrutnie pomordowali. Z tej straszliwej rzezi tylko nieliczni cudem ocaleli. Pozbierali wszystkie trupy i ułożyli rzędami w kościele w Starykach. Najpierw położyli przed balustradą niemowlęta, następnie dzieci małe, później młodzież, potem kobiety, a na końcu mężczyzn. Tych, co się nie zmieścili w świątyni, ułożyli dookoła kościoła. Po nabożeństwie pochowali ich we wspólnej mogile na kościelnym cmentarzu. We wsi Okopy palono, mordowano, tak jak wszędzie, a pomysłów na zbrodnie ukraińskim nacjonalistom nie brakowało. Znałam osobiście nauczycielkę z Okop Felicję Masojadę, z którą miałam częste kontakty jako łączniczka. Tylko dwa razy byłam u niej, bo wyjazdy do Okop były bardzo niebezpieczne. Przeważnie bywała u mnie lub spotykaliśmy się na plebanii w Rokitnie. Była to mądra i zacna niewiasta. Dobra patriotka, nauczycielka i człowiek prawy. We wsi była wszystkim bardzo życzliwa, nie tylko Polakom, ale i Ukraińcom. Leczyła nawet ich dzieci, udzielała wszelkich porad, często była rozjemcą w sprawach spornych. Jeszcze wiele mogłaby zdziałać. Ponieważ była bardzo potrzebna i lubiana, a także znana we wszystkich okolicznych wsiach, nie spodziewała się, że i ją spotka taki okrutny los, choć życzliwi Ukraińcy ją ostrzegali. Miała łączność z partyzantami sowieckimi i polskimi. Dostała zadanie skontaktowania się z Rokitnem, a także miała przywieść tak bardzo potrzebne leki, więc obiecała wszystkim ją ostrzegającym, że jedzie ostatni raz. W drodze powrotnej, we wsi ukraińskiej Kisorycze została zamordowana w bestialski sposób. Bito i kłuto ją bagnetami, później powieszono za nogi, wykłuto oczy, odcięto piersi, nożami odcinano ciało, rozcięto brzuch.
Hurby, to była wielka wieś
- Szczegóły
- Bogusław Szarwiło
- Kategoria: Publikacje
- Odsłony: 3567
17 - 21 lutego 1943 r. na III zjeździe OUN ( w wiosce Tereberze lub Wałujky koło Olecka w obwodzie lwowskim) postanowiono przystąpić na Wołyniu do otwartych walk partyzanckich. Kierownictwo nad walką partyzancką na Wołyniu, przejęli Wasyl Iwachiw oraz Dmytro Kljaczkiwśkyj z OUN-B. Rozpoczęły się ataki na polskie miejscowości położone na wschodzie przedwojennego województwa wołyńskiego. Ta część regionu znajdowała się na terenie Okręgu Wojskowego UPA "Turiw" podlegającemu Iwanowi Łytwyńczukowi "Dubowemu", który bezpośrednio koordynował pacyfikacje kolejnych polskich miejscowości. Wschód województwa na miejsce dokonywania zbrodni został wybrany nieprzypadkowo: w tych stronach Polacy stanowili wyraźną mniejszość w porównaniu do zachodu regionu. Z tego powodu przeprowadzenie ataku było łatwiejsze, gdyż oddziały UPA mogły liczyć na mobilizację okolicznej ludności ukraińskiej i zaangażowanie Samoobronych Kuszczowych Widdiłych (SKW), które były formą ukraińskiej samoobrony. Atak na Hurby, w którym udział wzięły oddziały UPA i SKW z okolicznych wsi ukraińskich (około 1000 osób w tym też kobiety ), nastąpił wieczorem 2 czerwca ( był to wtorek), rozpoczynając tym samym serię zbrodniczych napadów na polskie wsie w powiecie zdołbunowskim. Rozkaz do ataku wydał sam komendant UPA Dmytro Klaczkiwśkyj "Kłym Sawur". Według niego miał to być odwet za rzekome spacyfikowanie przez polskich policjantów w służbie niemieckiej ukraińskiej wsi Dermań-Załuże oraz kara za udzielanie schronienia radzieckim partyzantom. Polacy czuli się bezpiecznie w Hurbach, gdyż była to największa polska wieś w tej okolicy, położona z dala od innych. Z trzech stron otaczały ją lasy przechodzące w pola uprawne otaczające wieś. Od południa bagniste łąki i błotniste torfowiska, od zachodu zbocza Gór Krzemienieckich, od północy schowana była w lasy, sięgające pod Dubno. Hurby, to była wielka wieś, a równocześnie jakby oaza ciszy i spokoju. Chodziły od kilku miesięcy słuchy, że ta czy inna polska wieś została napadnięta
„Rżnąć Polaków i Ruskich”!
- Szczegóły
- Konstanty Jeżyński
- Kategoria: Historia
- Odsłony: 3762
Moje wspomnienia z okresu zawieruchy wojennej przeżytych dni i lat koszmaru na Wołyniu. Do 1939 r. współżyliśmy z Ukraińcami, obywatelami przedwojennej Polski na Wołyniu, w dobrym sąsiedztwie. 17 września 1939 r., po zagarnięciu Wołynia, jak i innych terenów przez Związek Radziecki od pierwszego dnia okupacji zaczęło się prześladowanie Polaków przez Związek Radziecki przy pomocy Ukraińców. Polscy Ukraińcy byli donosicielami do władz ZSRR, który Polak i jakie stanowisko zajmował w administracji Rzeczypospolitej. I w ten sposób zaczęła się koszmarna zgroza, którą nam Polakom zgotowano. Władze ZSRR i administracja przy każdej okazji oświadczali, że wszyscy Polacy muszą być wywiezieni w tajgi Syberii, bo tak sobie na to zasłużyli, z powodu tego, że są Polakami. Jako pierwszego z naszej wsi wywieźli gajowego o nazwisku Suchodolski (razem z nim jego ojca, matkę, dwóch synów i dwie małoletnie córki). Metoda wywózki była tak samo straszna i koszmarna. W jedną lub dwie godziny po północy NKWD zajeżdżało saniami zaprzęgniętymi w konie zimową porą w 1940 roku przy 40 stopniach mrozu. Dawali właścicielom domu do dwóch godzin na spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy. To jest ubrania, bieliznę i kazali brać żywność. Następnie kazali usiąść na sanie i tak wieźli na zbiorczy punkt około 13 km do Łucka na stację towarową. Kazali się przesiąść do nieogrzewanego wagonu towarowego zamykanego na kłódkę. Wkoło wagonów stało NKWD z bronią gotową do strzału. Ludzie na wieść o wywozach w głąb ZSRR zaczęli się ukrywać w stodołach i strychach. Pod koniec okupacji sowieckiej Ukraińcy zaczęli się odwracać od współpracy z ZSRR, a niektórzy starsi Ukraińcy mówili wprost, że jeszcze niejeden Ukrainiec zapłacze gorzko za Polską. W czerwcu 1941 r. wkroczyła do nas armia niemiecka. Tu nadmieniam, że zabudowania nasze gospodarskie stały od jezdni kierunek Łuck–Równe w odległości około 100 metrów, na wysokim wzgórzu, około 250 metrów od skraju lasu.
Były sobie trzy wioski: Budki Borowskie, Dołhań, Okopy
- Szczegóły
- Bogusław Szarwiło
- Kategoria: Publikacje
- Odsłony: 3450
Trzy polskie wioski: Budki Borowskie, Dołhań, Okopy wchodziły w skład gminy Kisorycze powiat Sarny województwo wołyńskie. Znajdowały się w środku dużych wsi ukraińskich istniejących do dzisiaj - Kisorycze, Karpiłówka, Borowe, Derć. W 1939 r. w polskich wioskach mieszkało około 500 osób. W lipcu 1943 roku hitlerowska ekspedycja karna spaliła w ok. 80 % wieś Budki Borowskie zabijając jednocześnie 18 jej mieszkańców – ich nazwiska i imiona nie są znane, poza kilkoma i. W nocy z 6 na 7 grudnia 1943 r. banderowcy napadli na te bezbronne trzy wioski, gdzie zamordowali według różnych informacji we wsi Budki Borowskie 19 Polaków i 4 Ukraińców, we wsi Dołhań 15 ofiar znane z imienia i nazwiska, we wsi Okopy ponad 100 Polaków. Wioski te na zawsze zniknęły z powierzchni ziemi. Dla przykładu Okopy to wieś, składająca się z drewnianej zabudowy liczyła wówczas ponad 50 zagród i była zamieszkana niemal wyłącznie przez Polaków. Istniały tu także dwie szkoły, a budowę murowanej szkoły rozpoczęto w roku 1938 i wskutek wojny nie ukończono. Miejscowy kościół drewniany pod wezwaniem św. Jana Chrzciciela wzniesiono w roku 1934, sześć lat później plebanię. Parafia w Okopach obejmowała sąsiednie wsie Dołhań i Borowe Budki, łącznie około tysiąc dusz. Pod koniec sierpnia 1939 r. objął 36 letni oblat Ludwik Wrodarczyk. O. Wrodarczyk został porwany z kościoła w Okopach, sprzed ołtarza, gdzie chciał chronić Najświętszy Sakrament. Bandyci zamordowali również 90-letnią staruszkę Łucję Skurzyńską i 18-latkę Weronikę Kozińską, które ponoć stanęły w obronie księdza. Ukraińcy sprofanowali i ograbili wówczas kościół w Okopach. Splądrowali i ograbili zakrystię. Włamali się do tabernakulum i sprofanowali ołtarz. Jeszcze następnego dnia ludzie zbierali na podłodze rozsypane komunikanty.