Prawie codziennie miałem pogrzeb
- Szczegóły
- Ks. dr Józef Kuczyński
- Kategoria: Publikacje
- Odsłony: 2456
Na wiosnę 1943, morderstwa po wsiach, a zwłaszcza po chutorach, stały się coraz liczniejsze. Polacy mieszkali przeważnie w oddzielnych zagrodach. Banderowcy, udając radzieckich partyzantów – mówili dobrze po rosyjsku – przychodzili do domów, żądali samogonki, chleba, miodu, jedli i pili, a później zabierali, co tylko im się podobało. Przychodzili przez kilka wieczorów, a kiedy nie było już nic do zabrania, gwałcili kobiety, zabijali mężczyzn i podpalali domy. Następnego dnia przywożono mi takie opalone, zwęglone zwłoki, gdzie tylko zęby błyszczały. Często przywozili po kilka osób naraz, dorosłych i dzieci – całą wymordowaną rodzinę. Bywało tak, że prawie codziennie miałem pogrzeb. Egzekwie po łacinie, pierwszy nokturn i mszę żałobną wkrótce umiałem na pamięć. Zawsze grzebaliśmy uroczyście, ale bez żadnych akcentów, które wskazywałyby winnych. Napisy były najczęściej takiej treści, że nieboszczyk zmarł tragicznie. Piękny jest maj w krzemienieckim powiecie, wszystko zakwita na łąkach i polach, ale w tym roku maj był straszny, bo ciągle słyszało się o zamordowanych Polakach, i to właśnie o takich, którzy byli najlepsi, jak na przykład Bułkiecki w Sadkach na chutorze. Ludzie przestrzegali go: „Panie Bułkiecki, proszę uciekać”. On odpowiadał: „A co ja komu zrobiłem? Za co mogą mieć do mnie pretensje?” Wkrótce został zamordowany przez sąsiadów z innej wsi, w straszny bestialski sposób. Córkę jego ciężko ranili i zostawili w polu. Przez cały dzień umierała w męczarniach i nie doczekała się żadnej pomocy. Również w sąsiedztwie zabili ojca rodziny (nazwiska nie pamiętam) i wrzucili do lochu. Rodzina, która schroniła się w kościele w Dederkałach, nie wiedziała, co się z nim dzieje. Wreszcie zaryzykowali i pojechali go szukać, znaleźli trupa w stanie rozkładu. Wtedy przykryli go, obleli karbolem i przywieźli, żebym go pochował. W Wykopcach, około 7 km od Dederkał, zamordowana została pani Krucewiczowa.
Huta Stepańska
- Szczegóły
- Władysław Miszkiewicz
- Kategoria: Publikacje
- Odsłony: 2653
Nasze placówki jeszcze w 1942 r. przyjmowały różne walki z bandami UPA, mieszkając przy tym w swoich wsiach. Jednakże stopniowo narastały napady band ukraińskich na ludność polską, nie było innej drogi, jak organizować się i nie dać się zaskoczyć, tak jak to miało miejsce we wsi Parośla, gdzie bandy ukraińskie, były dobrze zorganizowane, uzbrojone i stacjonowały w dużych ilościach po wsiach ukraińskich. Pamiętam, że to było w grudniu 1942 r. banda UPA w sile, którą trudno opisać, napadła po Parośli na wieś Marianówkę, przyjechali z taborem do rabowania wsi po wymordowaniu. Jednakże wówczas przyjęliśmy zaciekłą walkę w obronie przy małym uzbrojeniu, zabiliśmy kilku banderowców i konie. Banderowcy nie spodziewając się obrony, wpadli w panikę i poczęli uciekać, zabierając zabitych i rannych. Z naszej strony został zabity Żurawski z synem i Stolarski Edward. Od tej chwili już Polacy zaczęli masowo opuszczać Marianówkę i inne mniejsze wsie jak Zaramienie, Moszkopol i inne, do większych skupisk ludności jak Perłysianka, Balarka, aż do Huty Stepańskiej. Ukraińcy cały czas napadali na wsie polskie, mordując ludzi, którzy nie zdążyli uciec. Rabowali cały polski dobytek, a następnie całe wsie palili po kolei. Nic nam nie zostało, aż do Huty Stepańskiej. W Hucie Stepańskiej zaczęto organizować samoobronę, a także i w okolicznych wsiach jak Omelanka, Kamionka, Temne, Siedlisko, Wyrka, Soszniki, Perespa, Użanie, Hały i inne, aż do Rafałówki i Grabiny. W Hucie Stepańskiej zaczęło brakować żywności dla zgromadzonej ludności, to też naszym obowiązkiem było wyjeżdżać na pozostawione wsie polskie i szukać schowanej żywności. Nie zawsze można było coś przywieźć, ponieważ napotykaliśmy na duże oddziały ukraińskie i zmuszeni byliśmy przyjmować nierówną walkę, przy tym jak zwykle były ofiary. W Hucie Stepańskiej też nie było spokoju, częste podjazdy i napady przynosiły ogromne szkody, przywożono całe pomordowane rodziny. Sytuacja z każdym dniem stawała się coraz gorsza. Słysząc, że tam wymordowano, tam żywcem spalono, jak to miało miejsce w Janowej Dolinie, gdzie w kościele zamordowano ponad 400 osób, sytuacja była nie do opisania.
Kalendarium ludobójstwa - SIERPIEŃ 1946
- Szczegóły
- Stanisław Żurek
- Kategoria: Publikacje
- Odsłony: 2739
1 sierpnia: We wsi Witoszyńce pow. Przemyśl UPA zamordowała 2 Polaków, w tym sołtysa.
3 sierpnia: We wsi Kłokowice pow. Przemyśl upowcy zasadzili się na 6 żołnierzy WOP, eskortujących prowiant dla strażnicy w Kalwarii Pacławskiej. W czasie walki zginęli: kpr. Władysław Urbanowicz i szer. Stanisław Żaba. Z zabitych ściągnięto umundurowanie i zabrano broń. Otoczonym żołnierzom na pomoc po pewnym czasie przyszli żołnierze sowieccy, co uratowało prawdopodobnie ich życie. 3 żołnierzy WOP wycofało się. (Andrzej Zapałowski: Granica w ogniu. Warszawa 2016, s.178).
4 sierpnia: We wsi Kłokowice pow. Przemyśl 20 żołnierzy WOP z Kalwarii Pacławskiej zostało ostrzelanych przez banderowców. W walce zginął Jan Ostrap, s. Piotra, l. 51, zam. w Kłokowicach, jeden cywilny Ukrainiec i jeden banderowiec w niemieckim mundurze. (Andrzej Zapałowski: Granica w ogniu. Warszawa 2016, s.178).
6 sierpnia: We wsi Łubów pow. Sokal upowcy obrabowali i spalili 2 gospodarstwa polskie oraz zamordowali 2 Polaków.
We wsi Żydowskie pow. Jasło: Pod datą 6.08.1946 r. „Smyrnyj” zapisał: „Zasadzka na pograniczników z Żydowskiego. Sześciu zabitych, kilku schwytanych. Została ciężko ranna przy tym siostra mojego starszego kolegi szkolnego, która wracała z Gorlic, z przedweselnych zakupów. Miała wychodzić za mąż. Polacy siłą posadzili ją na swoją furmankę, aby się osłonić. Ciężko ranna w pierś, zmarła po kilku godzinach. (…) Podczas strzelaniny nie zważaliśmy na kobietę, będąc przekonani, że porządne dziewczyny nie jeżdżą z Polakami.” (Bohdan Halczak /Zielona Góra/, Michal Šmigel /Bańska Bystrzyca/: Działalność oddziału UPA Mychajło Fedaka „Smyrnego” na Łemkowszczyźnie, w latach 1945-48 ; 21 września 2011).
Samoobrona wsi Janówka koło Zasmyk
- Szczegóły
- Bogusław Szarwiło
- Kategoria: Historia
- Odsłony: 2600
Janówka ( gmina Lubitów, pow. Kowel ) to wieś położona najbliżej Zasmyk, do Zasmyckiego kościoła wiodła doskonała ścieżka, można powiedzieć, że droga tak szeroka, że w razie potrzeby nawet furmanki, a w zimie sanie, mogły tamtędy z powodzeniem przejeżdżać. Sama wieś liczyła ponad 40 gospodarstw, w tym jedynie dwa ukraińskie oraz sześć niemieckich. Po wybuchu II wojny światowej Niemcy w ramach umowy niemiecko- radzieckiej wyjechali do Rzeszy, prawdopodobnie do Wielkopolski. Ukraińcy natomiast opuścili swoje gospodarstwa z chwilą zaostrzenia się stosunków polsko- ukraińskich w 1943 r., przenosząc się do wsi ukraińskich. Domy Janówki, stały w miarę, blisko siebie co sprawiało, że wszyscy współżyli ze sobą jak w prawdziwej rodzinie, lubili się i szanowali. Janówka była jednym wielkim sadem owocowym, a domy tonęły morzu kwiatów z przydomowych ogródków. Poza tym wioska tonęła w zieleni olchowego lasu; poczynając od połowy wsi w kierunku zachodnim szumiały naokoło stare olchy, z domieszką brzóz, gdzieniegdzie dębów lub jesionów. I taki krajobraz ciągnął się aż do jeziora Romankiewiczów i dalej po krańce niewielkiej wioski Batyń. Samoobrona Janówki według relacji jej mieszkańców pojawiła się( ujawniła) po 13 lipca 1943 r. Do tego czasu tylko niewielka grupa osób była zorientowana o istnieniu grupy konspiracyjnej ZWZ-AK na terenie nie tylko Janówki, ale i w sąsiednich Zasmykach. Już 12 lipca pojawili się na tym terenie uciekinierzy z Kisielina i innych wiosek, gdzie bulbowcy ( tak utarło się określać bandy ukraińskie na Wołyniu), dokonali potwornych mordów. Gdy13 lipca do Zasmyk wjechała kawalkada wozów w otoczeniu uzbrojonego oddziału z kol. Radowicze, pod dowództwem ppor. Henryka Nadratowskiego ps. "Znicz", to po drodze dwa wozy skręciły na Janówkę. To rodzina Romankiewiczów dotychczas zamieszkał w Radowiczach, wsi o zdecydowanej większości ukraińskich mieszkańców, wróciła do rodzinnego gniazda, położonego nad jeziorem.
Ura! Rizaty Lachiw!
- Szczegóły
- Franciszka i Roman Piotrowscy
- Kategoria: Publikacje
- Odsłony: 4036
Następne ofiary mordów ukraińskich, o których będę teraz pisać, zostały zamordowane w dniach od 15 do 18 lipca 1943 r., kiedy to prawie wszystkie wsie polskie zostały napadnięte jednocześnie i nie mogły udzielić sobie wzajemnej pomocy w obronie przed bulbowcami. Pamiętamy, że był to piątek, cała wieś Wyrka została w nocy około godz. 24 z trzech stron podpalona i non stop ostrzeliwana z różnorakiej broni ręcznej z jednoczesnymi okrzykami „Ura! Rizaty Lachiw!” Mama, ja i moja 16-letnia siostra Jadzia, zaprzężonym w dwa konie wozem zaczęliśmy uciekać w kierunku wsi Siedliska, a tu pociski zapalające wystrzeliwane przez Ukraińców wzniecają coraz to nową łunę ognia. Z Siedliska zaczęliśmy uciekać w kierunku Huty Stepańskiej, gdyż i tu płonęły już prawie wszystkie zabudowania, a miejscowa ludność kierowała się do Huty Stepańskiej. W Hucie Stepańskiej zebrały się niedobitki ze wszystkich okolicznych wsi, przygotowując się do obrony w dużej murowanej szkole oraz wykopanych na prędce ziemiankach, schronach i okopach. W niedzielę rano (18 lipca 1943 r.) ogromny tabor wozów konnych wyruszył z Huty Stepańskiej w kierunku Wyrki, a stąd w kierunku Rafałówki i Antonówki w zależności, gdzie kto miał rodzinę lub znajomych. Wzięliśmy na swój wóz naszą starszą siostrę Władzię Oczuchowską, mężatkę z dzieckiem Leszkiem na ręku. W powrotnej drodze z Huty Stepańskiej widzieliśmy we wsi Siedlisko, parafia Wyrka, zaraz przy drodze zamordowanych Jana i Franciszkę Onuchowskich, lat około 40 i nieco dalej w sadzie Antoniego Onuchowskiego lat około 80, skłutego bagnetem. We wsi Wyrka (w pobliżu spalonego kościoła) widzieliśmy Helenę Felińską, kalekę na jedną nogę, lat około 38 wraz z dwojgiem dzieci (dziewczynki lat około trzech i sześciu). Również były zabite bagnetem lub nożem i leżały w zastygłej już krwi. Również we wsi Wyrka Dioniza Wawrzynowicz lat około 38 leżała zabita bagnetem w pobliżu plebanii. Pragnę również nadmienić, że we wszystkich wsiach były tylko zgliszcza, a my będąc głodni szukaliśmy przy tych zgliszczach oraz w pobliżu drogi resztek pożywienia.
Dominopol. Przykład współpracy ukraińsko-polskiej
- Szczegóły
- Bogusław Szarwiło
- Kategoria: Publikacje
- Odsłony: 2667
Dominopol polska wieś na Wołyniu, w gminie Werba pow. Włodzimierski. Mieszkało w niej 60 rodzin ( ok 400 osób) polskiej szlachty zaściankowej i 2-4 rodzin ukraińskich. W maju 1943 r., a więc za czasów okupacji niemieckiej, ukraińscy nacjonaliści z Wołczaka koło Dominopola twierdząc, że zostało zawarte porozumienie polsko-ukraińskie, rozpoczęli akcję agitacyjną wśród Polaków nawołującą do wspólnej walki przeciwko Niemcom. Udali się do polskich wsi i osiedli: Turia, Marszałkówka, Mikołajówka, Swojczów i innych, nawołując do wstępowania do organizującej się wspólnej partyzantki ukraińsko-polskiej. Oczywiście warunkiem przyjęcia było posiadanie własnej broni palnej lub granatów w większej ilości. W ten sposób zwerbowano znaczną ilość młodych chłopców w wieku 15-20 lat. Dla uwiarygodnienia informowano, że ustalona została odznaka na czapce w kształcie koła przedzielonego po połowie barwami narodowymi Polski i Ukrainy (jedna połowa biało-czerwona, druga niebiesko-żółta) wielkości dużego guzika. Nad tą odznaką Ukraińcy mieli mieć ponoć umieszczony tryzub, a Polacy orzełka. Dla większego nagłośnienia akcji pierwsi zwerbowani w ten sposób polscy partyzanci rozsyłani byli do polskich wsi i osiedli w celu zwerbowania następnych ochotników oraz dla zbierania żywności dla organizowanego oddziału. Czesław Życzko z Kisielówki wspomina: "Początkiem 1943 r. pojawił się na terenie Swojczowa i w okolicznych miejscowościach jakiś kpt. Dąbrowski, który zaczął organizować polską młodzież. Jego agitacja polegała na tym, aby gromadzić broń do rzekomego powstania. Do pomocy miał kaprala Gronowicza z Oździutycz i Stanisława Sawickiego ze Swojczowa oraz wielu innych współpracowników. Z rozmowy z kpt. Dąbrowskim i okazanej listy „wykazu” jego członków wynikało, że było około 40 ludzi, byli to przeważnie młodzi zapaleńcy.