Dlaczego mamy się domagać od Ukraińców pamięci o tym, o czym sami nie pamiętamy i nie potrafimy mówić?

Gaje Wielkie, stanowiące dziś część Tarnopola, były przed wojną samodzielną wsią. W lipcu 1943 roku w tutejszej cerkwi grekokatolickiej odbyły się uroczystości, na które zjechało wielu ukraińskich księży. Pod cerkwią dokonano poświęcenia broni przeznaczonej do mordowania Polaków. Dwa lata później, 27 marca 1945 roku, oddział UPA wspierany przez Ukraińców z Gajów i okolic zabił 69 osób. Sześć należało do mojej bliskiej rodziny. Jeszcze poprzedniego dnia ukraińscy sąsiedzi zapewniali mojego wuja, Józefa Barutowicza, który był miejscowym nauczycielem, że jemu i jego rodzinie nic się nie stanie. Prosili, aby nie wyjeżdżał. A o północy zastukali do jego domu. Potem zaczęli zabijać. Wiem o tym wszystkim, ponieważ za szczytem łóżka ukryła się moja ciotka, Janka, która dzięki temu ocalała. Była naocznym czy raczej nausznym świadkiem zbrodni. Słyszała strzały. Słyszała, jak zdenerwowani zabójcy wielokrotnie liczyli pomordowanych, bo brakowało im jednego z domowników. Jej. Morderstwo to było w pewnym sensie mniej potworne niż wiele innych – choć nie oszczędzono ani kobiet, ani dzieci, w tym małego kaleki – zabito ich bowiem kulą. A nie widłami, siekierą, piłą, nie otwierano im brzuchów, nie obcięto języka, nie ćwiartowano, nie darto pasów – jak to w Małopolsce Wschodniej i na Wołyniu w tamtych czasach bywało. Moja ciotka twierdziła potem, że zabito ich szybko ze względu na zasługi mojego wuja jako nauczyciela. Ale chyba nie miała racji. Z tego, co czytałem, wynika, że wszystkich w Gajach zabito z broni palnej. Tak czy owak, od tamtego dnia ciotka stała się zakładnikiem tej historii – opowiadała ją w nieskończoność, a w jej życiu nic nie układało się tak, jak należy. Krótko mówiąc, od dzieciństwa wiedziałem, co zdarzyło się na Wołyniu i w Galicji Wschodniej. Historia mojej rodziny sprawiła, że nie mogłem myśleć, jakoby UPA była ukraińskim odpowiednikiem AK.

3 maja 1943 roku, Ukraińska Powstańcza Armia (UPA) oraz Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów (OUN-M/Melnykowcy) dokonali ataku na wieś Kuty na Wołyniu

Atak nastąpił o godzinie 22:20 Ukraińcy zaatakowali wieś od północy. Napastnicy obrabowali domy na skraju wsi poczym rozpoczęli ostrzał centrum pociskami zapalającymi. We wsi znajdowała się samoobrona, która rozpoczęła celny ostrzał, co uniemożliwiło Ukraińcom sforsowanie umocnień.

O godzinie 3:30 napastnicy odstąpili. Nikt z obrońców wsi oraz ludności, która uciekła do centrum nie zginął. Ludzie, którzy nie posłuchali rozkazów samoobrony i pozostali w zagrożonych miejscach zostali zakłuci nożami i bagnetami, łącznie podczas ataku zamordowano co najmniej 53 osoby. Napadu dokonały bojówki UPA pod dowództwem Iwana Kłymyszyna „Kruka” i bojówki OUN-M Mykoły Nedweźkiego „Chrona”.

Jan Jasiński : Urodziłem się w 1939 r. we wsi Kąty, pow. Krzemieniec. Na początku 1943 r. do mieszkańców wsi zaczęły dochodzić wieści o masowych mordach gwałtach, grabieżach i pożarach w okolicznych miejscowościach dokonywanych przez banderowców i bandy UPA. Miejscowy ksiądz i kilku mężczyzn – mieszkańców Kątów – postanowili zorganizować samoobronę wykorzystując do tego celu budynek kościoła i szkoły dla ochrony kobiet i dzieci całej parafii przed ukraińską rzezią. W wielkiej tajemnicy z trudem zdobyto kilka sztuk broni i amunicji. W w/w budynkach zamurowano okna, zabezpieczono drzwi, wyklejono gliną łatwopalne części budynków. Ponieważ napady na polskie wsie odbywały się głównie nocą, dlatego już na początku kwietnia 1943 r. postanowiono, że każdą noc kobiety z dziećmi będą spędzać w chronionych budynkach. W dzień wszyscy wracali do swoich gospodarstw. Dzień 3 maja 1943 r. był dniem ostatnim dla mieszkańców wsi Kąty. W nocy nastąpił atak band ukraińskich. Rozpoczęto najpierw grabić, potem palić wszystkie budynki polskich rodzin, a w końcu napadli na budynki, w których schronili się mieszkańcy kilku wsi. Dzięki wielkiemu męstwu obrońców, Ukraińcom nie udało się do rana przełamać oporu Polaków. Tak uratowało się około dwóch tysięcy mieszkańców, w tym wiele dzieci. Nie było jednak już do czego wracać, zamiast budynków, dobytku i inwentarza zostały tylko dymiące pogorzeliska. Zniszczenia budynków, w których chronili się mieszkańcy i brak amunicji nie dawały szansy na dalszą skuteczną obronę. Żeby ratować życie mieszkańców i nie dać szansy Ukraińcom dokończyć rzezi następnej nocy (bo tak zawsze robili wracając), wszyscy wyrazili zgodę na pieszą wędrówkę zorganizowaną kolumną do Krzemieńca. Nie wiem, jak to wytłumaczyć, byłem czteroletnim dzieckiem, że Niemcy dali nam swoją ochronę i wyposażyli polskich mężczyzn w broń dla obrony maszerujących przed ewentualnymi atakami band ukraińskich. Po dwóch dniach z przerwą nocną w Szumsku dotarliśmy do Krzemieńca. Rozmieszczono nas w różnych budynkach, dużo było wolnych po wcześniej wymordowanych Żydach. Uratowaliśmy życie, nie mieliśmy jednak środków do życia: jedzenia, pieniędzy, odzieży, rodzice pracy, żadnych dokumentów tożsamości ani dokumentów posiadania gospodarstwa itp. (...) Konsekwencją życia w głodzie w brudzie była epidemia tyfusu, na który jedna z moich sióstr zmarła. Ponieważ Mordy na Wołyniu szerzyły się coraz bardziej i coraz więcej ludzi przybywało do Krzemieńca potrzebujących pomocy, postanowiono znowu przy pomocy Niemców zorganizować transport dzieci do Krakowa. Do pierwszego transportu samochodowego zabrano dzieci wymagające szybkiej pomocy. W ten sposób już w pierwszym transporcie dotarłem z mamą i rodzeństwem do Krakowa. Mimo okupacji w Krakowie działała Rada Główna Opiekuńcza, która zleciła pani Klimaszewskiej nauczycielce Uniwersytetu jagiellońskiego zorganizowanie Domu Dziecka w Piaskowej Skale. Tam przebywaliśmy aż do wyzwolenia. Nikt nie zapewniał dla Domu Dziecka dostaw żywności, opału itp. Byliśmy jednak daleko od mordów band ukraińskich. Ojciec w Krzemieńcu został wcielony do II Dywizji Wojska Polskiego i walczył z Niemcami o Warszawę, Bydgoszcz, Wał Pomorski i Kołobrzeg. Po wojnie jeszcze jako żołnierz walczył z bandami UPA na Rzeszowszczyźnie.(  )

Feliks Jasiński  z Kąt  pow. Krzemieniec,  wspomina: .  O godzinie 23,20 we wtorek usłyszeliśmy strzały karabinowe naszych straży i zobaczyliśmy błyski kolorowych rakiet napastników. Kosynierzy cofnęli się do budynków. Widzieli napastników atakujących wieś. Wybuchły pożary, kule przelatywały i uderzały w obronne budynki.  (…) Napastnicy kryli za ścianami budynków i strzelali. Rabowali co się dało w opuszczonych domach i stopniowo podpalali je. Ogień posuwał się z dwóch stron do środka wsi. Ze strychów w budynkach widziało się morze ognia. Paliło się około 500 zabudowań z ogólnej ilości około 620. Paliły się Kątki (ulice), Łag, Zarzeczka, Środek, Iserniańska. Jedynie Kątek Stachury i część budynków na futorach ocalały. Ocalało też kilkanaście domów z zasięgu obrony. (…) Bitwa trwała do godziny 3,30. Po tym czasie zorientowaliśmy się, że oni nas nie zdobędą. Raptem wszystko ucichło. Cofający się bandyci w stronę Suraża i Sadek palili domy na futorach. Ponad dwa tysiące ludzi odetchnęło. Zrobił się jasny dzień, napastników nie było. Ludzie wyszli z ukrycia i rozbiegli się patrzeć na pogorzeliska. Swąd dopalających się koni, krów, świń był bardzo silny. Konie i krowy z popalonymi  bokami latały jak szalone, popieczone ryczały, rżały i kwiczały, wzywając ludzkiej pomocy, ale ratunku nie było. Zaczęli nadchodzić ludzie, którzy przesiedzieli tę noc na łąkach i bagnach w krzakach. Niektórzy nawet leżeli w wodzie przez całą noc, bojąc się by ich nie dostrzeżono w blasku ognia. W obrębie obrony nikt nie zginął, a z tych którzy chowali się poza obrębem zginęło 18 osób. W mieszkaniu A. Kucharskiego zamordowano 4 osoby, w tym niemowlę. Zginęły staruszki Tomaszewskie, trzech młodych mężczyzn z Pikulskiego, którzy chowali się w budynkach ukraińskich. Byli to bracia Zielińscy zabici bagnetami. Resztę zamordowano nożami i bagnetami. Sparaliżowanego staruszka Holca wyciągnięto z domu i zabito.

 Wg IPN:  3.05.1943 – Kąty/Kuty (pow. Krzemieniec) – 54 zabitych (W dniu 3 lub 4 maja 1943 r. o godz. 22 bojówki UPA banderowców Iwana Kłymyszyna Kruka i melnykowców Mykoły Nedweźkiego Chrona dokonały wspólnego ataku na polską wieś Kąty/Kuty. Zamordowani zostali ci Polacy, którzy nie dostosowali się do poleceń polskiej samoobrony i pozostali w domach lub w kryjówkach poza wsią. Dokładnej liczby ofiar nie ustalono a z nazwiska znane są 54 ofiary 

1) https://historykon.pl/3-maja-1943-roku-ukrainska-powstancza-armia-upa-oraz-organizacja-ukrainskich-nacjonalistow-oun-mmelnykowcy-dokonali-ataku-na-wies-kuty-na-wolyniu/

2)  Agnieszka Romanowicz " Jan Jasiński z Nowego: - Przeżyłem wołyńską rzeź, bo pomogli mi Niemcy " https://pomorska.pl/jan-jasinski-z-nowego-przezylem-wolynska-rzez-bo-pomogli-mi-niemcy/ar/11842895

3) Feliks Jasiński : „Kronika Losy Polaków Parafii Kąty Powiatu Krzemienieckiego, Województwa Wołyńskiego W latach 1939-1945” 

4) https://zbrodniawolynska.pl/zw1/form/r38753863835687,Zbrodnia-w-m-KatyKuty-w-dniu-3-lub-4-maja-1943-r.html )

 Gdy szliśmy doić krowy, na podwórze weszło trzech uzbrojonych banderowców po cywilnemu, z opaskami i tryzubami, i jeden Ukrainiec z naszej wioski […], który pokazał na nas palcem: „To Lachy”. […] Wówczas ci trzej kazali nam wejść do mieszkania, ponieważ, jak powiedzieli, chcą zrobić u nas rewizję. Gdy weszliśmy, od razu jeden z tych trzech kazał się mamie położyć na ziemi. Mama zaczęła prosić, żeby nas nie mordowali. Drugi powiedział do mnie, abym też się kładł. Chciałem złapać mamę za rękę, ale on odtrącił mnie kolbą. Położyłem się pierwszy, a mama dalej prosiła. Wtedy jeden z trójki dźgnął mamę w pierś bagnetem, następnie  usłyszałem cztery strzały z karabinu. Nie widziałem, kto strzelał, bo ze strachu leżałem twarzą do ziemi. Prosiłem Boga, żebym się nie męczył. Miałem twarz zakrytą rękami i w czasie strzałów nic nie czułem. Gdy Ukraińcy wyszli z domu, wstałem i wziąłem mamę za głowę. Zobaczyłem masę krwi i dziurę wielkości pięści. Ciało było jeszcze w konwulsjach. Zauważyłem też, że mam całe spodnie zakrwawione, myślałem, że to krew mamy. Wyszedłem na strych, żeby się ukryć. Słyszałem jęki sąsiada, mieszkającego 30 metrów od nas, konał na swoim podwórzu chyba z pół godziny. Nagle zobaczyłem, że z lewej nogi sika mi krew i zaczęło mi się robić słabo, a jednocześnie pomyślałem, że mogą spalić dom. Zszedłem ze strychu i gdy już byłem w korytarzu, utraciłem siły w nogach. Udało mi się jedynie wyjść z mieszkania i na drodze straciłem przytomność. […] Znalazł mnie sąsiad Ukrainiec Antoni G. i wziął do domu. Jego rodzina ukryła mnie w pokrzywach za domem i powiedziała o mnie mojemu bratu, który po napadzie też przyszedł do tego sąsiada. Brat poszedł do wioski Netreba, już w galicyjskiej części Wołynia, zorganizować transport. Poprosił Ukraińca o imieniu Jarsen, u którego miał dług wdzięczności, żeby przywiózł mnie wozem konnym. On faktycznie przyszedł i wziął wóz od Antoniego G., ponadto Antoni G. dał swojego syna do powożenia. Na drodze złapali nas Ukraińcy […]. Odgrzebali mnie w słomie i chcieli zastrzelić. Słyszałem, jak Jarsen targował się o moje życie. W końcu puścili nas i zawieziono mnie do Netreby, a następnie do szpitala w Zbarażu. Lekarz, który mnie opatrywał, stwierdził na mojej głowie dwie smugi po pociskach, stąd wiem, że dwa strzały były przeznaczone dla mnie. […]

Ze wspomnień Stanisława Kazimierów, Kołodno, pow. krzemieniecki, woj. wołyńskie. Wyszukał i wstawił: B. Szarwiło za:  Źródło: Barbara Odnous, Lato 1943, „Karta” 2005, nr 46, s. 114.

Opowieść swoją zacznę od dziejów przydrożnej figury w Radowiczach. Radowicze była to duża wieś, posiadająca kilka kolonii o odrębnych nazwach, ciągnąca się na przestrzeni około 5 kilometrów. Przed wojną było tam ok. 450 numerów domów, z czego około 85 przypadało na rodziny polskie. Była tu polska szkoła z klasami I-VI, przy czym nauka w klasie VI-ej trwała 2 lata, co stanowiło tyle co ukończenie siedmiu klas. Na wsi był młyn i punkt pocztowy. Ukraińcy posiadali cerkiew, a ludność polska jedynie figurę, która znajdowała się na skraju wsi od strony Turzyska. Tu zbierała się młodzież na majowych nabożeństwach i tu mieszkańcy Radowicz żegnali zmarłych w drodze na cmentarz w Turzysku. W 1939 roku z inicjatywy Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Żeńskiej postanowiono wybudować nową figurę murowaną, gdyż istniejący drewniany krzyż rozpadał się. Ofiarnymi organizatorkami tej akcji były dwie młode członkinie KSMŻ – Eugenia Rakowska i Władysława Kulesza. Figurę zaś wymurował Wincenty Szewczyk. Jej wyświęcenie odbyło się bardzo uroczyście. Z Turzyska przyjechał ksiądz, który odprawił mszę św. W czasie jej trwania spalono na stosie resztki starej figury. W uroczystości wzięli udział niemal wszyscy polscy mieszkańcy Radowicz. Wkrótce potem wybuchła wojna. Najpierw przez Radowicze przejeżdżało Wojsko Polskie, potem pokazali się uciekinierzy z centralnej Polski. Następnie przyszli Sowieci. Ludność ukraińska witała ich entuzjastycznie i chętnie wskazywała im „pomieszczikow”. Jednym z pierwszych aresztowanych był właściciel majątku w Litynie Szumowski, a z Radowicz mój ojciec Antoni. Pamiętam jak żołnierze sowieccy okrążyli nasz dom, zabierając ojcu broń, pistolet i strzelbę myśliwską. Następnie zarekwirowali jedną parę koni z wozem, na który załadowali zrabowane rzeczy. Ojciec, aresztowany, musiał iść pieszo za wozem, a dwóch żołnierzy z bronią na wozie odwróconych do tyłu pilnowało go, żeby nie uciekł. Jadąc do Kowla po drodze pytali Ukraińców, czy znają tego człowieka i jakim on był. Kiedy upewnili się, że nikt nic złego o ojcu nie powiedział, a wręcz przeciwnie – mówili, że to dobry człowiek, wówczas pozwolili mu wsiąść na wóz. W Kowlu odbyło się przesłuchanie. Interesowało ich szczególnie to, w jaki sposób ojciec zdobył majątek (gospodarstwo 40 ha i młyn). Kiedy wyjaśnił, że nabył to w uczciwy sposób, z pracy swoich rąk, zwolnili go, oddając konie i wóz. Resztę zatrzymali dla siebie. Następną z ofiar Sowietów była rodzina Bartoszewskich, z której aresztowali Adolfa, Antoniego i Piotra.

oczątkiem sudeckiego odcinka Camino de Santiago była udostępniona pielgrzymom w 2008 roku Via Cervimontana. Pod tą tajemniczą nazwą krył się szlak prowadzący z Jeleniej Góry na Koniec Świata. Chodzi tu nie tylko o nazywany tak malowniczy zakątek w nadbobrzańskim Borowym Jarze, ale także o przylądek Fisterra (czyli właśnie koniec znanego średniowiecznym europejczykom świata) w hiszpańskiej Galicji. Tam, do grobu św. Jakuba Apostoła w Santiago de Compostela, na nowo wiodą drogi pielgrzymów z licznych zakątków  naszego kontynentu. Tak, jak było to przez wieki – opisuje przewodnik pielgrzyma Sudeckiej Drogi św. Jakuba. Na szlaku pątników już w średniowieczu była wieś Radomice. W dolnej części wsi w XV w. powstał kościół św. Jakuba, w ołtarzu zachował się rzeźbiony tryptyk z 1451 r., dzieło mistrza Dawida Grosmana z Jeleniej Góry. W górnej części wsi znajduję tablicę informacyjną z 2015 roku przedstawiającą dzieje wsi w języku polskim i niemieckim. Opis w języku niemieckim stanowi 2/3 tekstu, autorem jest Sołectwo Radomice, Stowarzyszenie Historyczne Powiatu Lwóweckiego (Śląsk) stow. zarejestr. Niemieckie Stowarzyszenie Byłych Mieszkańców Wunschendorf. Jako pierwszych właścicieli wsi wymienia się Schaffgotschów, miejscowość nazywano  Wunschendorf aż do II wojny światowej, po jej zakończeniu otrzymała nazwę Radomice. Kościół wybudowano jako katolicki, w 1530 roku zreformowany a w 1654 przywrócony kościołowi katolickiemu w Księstwie Jaworskim. Po przejęciu Śląska przez Fryderyka Wielkiego w 1741 roku mogło się tu odbyć nabożeństwo ewangelickie…Los doświadczył miejscowość wiele razy…w 1626 r. zaraza, potem pożary a w 1813 roku wieś była plądrowana
Radomice, niepozorna wieś a jednak niemieckie  towarzystwo historyczne umieszcza bogatą informację o niemieckiej części historii wsi, a gdzie informacja polskiego towarzystwa historycznego o polskiej historii, o tych, co wygnani ze Lwowa, Tarnopola, Krzemieńca tu z konieczności osiedli się ? Na Ukrainie wyciera się ślad po Polsce, w Polsce zaciera się świadomość faktu ekspatriacji. Komu służy to działanie? 
Nie ma słowa na temat losu, który doświadczył wiele razy Polaków wojną wywołaną przez Niemców i ich układem z sowietami oraz aliantami. Zostaliśmy pozbawieni warstwy inteligencji, ograbieni z majątku prywatnego i narodowego, wypędzeni z wielopokoleniowych domów, pałaców i zamków by nieliczni ocaleli, bezpośrednio lub okrężną drogą, przez łagry sowieckie na Syberii, Uralu, w Kazachstanie, szlak Generała Andersa  czy niemieckie obozy koncentracyjne i przymusową pracę na rzecz Niemców, trafili do Radomic na Dolnym Śląsku czy innych miast Polski. 
Tata pracował w mleczarni, 2 km od Wołczy. Tam była wyższa szkoła, kościół. Pamiętam sierpień 1939 roku, we wsi był festyn a tata otrzymał powiastkę (wezwanie do wojska). Zaraz się spakował i poszedł do Przemyśla. Pamiętam zimę 1940 roku, miałam 11 lat, siostry i brat byli starsi ode mnie. Przyszli o trzeciej nad ranem, powiedzieli do mamy, masz 2 godziny na spakowanie, tylko bierz pościel i coś do jedzenia na miesiąc. Mama co mogła spakowała, ale co mogła spakować, była w stresie, była w strachu. Trochę kaszy, fasoli, mąki, pościel zawinięta w prześcieradło. Przyjechały sanie i zabrali nas do Nowego Miasta, tam stało 75 wagonów bydlęcych, prycze u góry i u dołu, w środku dziura na potrzeby i piecyk żelazny mały. Zupa kapuśniak, tylko jedna kapusta drugiej wołała, tranem pomaszczona. W Omsku byliśmy 3 dni, zmarłych zostawili i pojechaliśmy dalej, wieźli nas tylko nocą…Gdy już wojna się kończyła, przemieszczaliśmy się bliżej granicy. Mama i siostra pracowały u ogrodnika, zapylały ogórki, pomidory  bo przecież tam  zimy były 9 miesięcy a lato 3 miesiące- wtedy coś czasem przyniosły do jedzenia. Byłam mała, nie miałam przydziału na jedzenie, chodziłam do mamy, która dostawała zupę z kapusty z garścią kaszy jaglanej, dzieliła się ze mną choć to ona ciężko pracowała i potrzebowała jeść by mieć siły” – kilkadziesiąt metrów od polsko-niemieckiej tablicy we wsi Radomice spotykam uroczą,  starszą panią w pięknie utrzymanym ogródku. W Radomicach żyje jeszcze 5 mieszkańców, którzy przeżyli zesłanie na Syberię, nie mogli wrócić do swoich domów i osiedlili się tutaj. Życie rozpoczynali ogołoceni ze wszystkiego, wycieńczeni, schorowani, z wielką traumą i strachem przed donosicielami i komunistycznymi kacykami rządzącymi w powojennej Polsce w powiatach, gminach, urzędach. Dlaczego na tablicach nie ma informacji o losie powojennych mieszkańców, dlaczego na tablicach nie przedstawiamy historii Zbaraża, Dobromila, Tarnopola, Złoczowa, Krzemieńca, Podkarmienia, Lwowa, Stanisławowa, Bukowiny i setek innych polskich miast, powiatów, wsi, osad, kolonii, z których wypędzeni zostali Polacy, obecnie mieszkańcy Dolnego i Górnego Śląska i innych regionów Polski czy mieszkający poza jej granicami? Zwłaszcza, że każdego dnia na Ukrainie usuwane są jeszcze nieliczne, pozostałe ślady polskości tych ziem. Nie znajdziemy prawdy o powstaniu, fundatorach, mieszkańcach, historii polskich miast i wsi w Wiśniowu, Złoczowie, Podkarmieniu, Podhorcach, Rozdole, Lwowie takich jak na tablicy w malutkiej wsi Radomice. Ani w języku ukraińskim, ani w polskim ani w angielskim. Żaden turysta z Zachodu nie wie, że Jan Sobieski to król polski. Gdzie program edukacyjny Ministra Edukacji, Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego, Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego dla dzieci i młodzieży, nauczycieli, naukowców, polityków,  organizacji i samorządów, mediów, wydawców, program polski? Bo ukraiński program już edukuje Polaków i Ukraińców:
Lwów leży na etnicznych ziemiach ukraińskich i jest jednym z głównych węzłów nerwowych narodu ukraińskiego, najważniejszą komorą jego serca, wiecznym bodźcem ambicji, honoru i pragnienia wolności” – czyta Danuta Skalska w Lwowskiej Fali radia Katowice. Nie zwariowałam, ja tylko cytuję autorskie credo niejakiego Jurija Nekołyszyna, którego książka Lwów – przewodnik w języku polskim,  sprzedawana jest uczestnikom wycieczek nie tylko we Lwowie, ten kupiony został w Olesku – usprawiedliwia się przed słuchaczami dziennikarka. Szukałam w blisko stustronicowej książce traktującej o zabytkach i historii Lwowa słowa „polski”, wszak co pałac, świątynia, szkoła, opera, teatr, historyczny budynek to nie da się uciec od Lubomirskich, Sobieskich, Ossolińskich, Lanckorońskich, Potockich, Radziwiłłów, Ogińskich, Ostrogskich, Wiśniowieckich. Wśród obiektów historycznych Lwowa, trudno znaleźć choć jedno nazwisko architekta czy fundatora ukraińskiego. Są poza Polakami Włosi, Austriacy, Niemcy ale czuli się oni Polakami lub wykonywali zlecenie polskich pomysłodawców. Są w przewodniku 4 przymiotniki „polski” , polski malarz Matejko uwiecznił dzieci na portrecie, król polski Władysław III Waza przejeżdżał pod oknami budynku, ulica Krakowska wskazująca kierunek do polskiego miasta, polski malarz Grottger.
Zachowanie naszych sąsiadów jakoś podobne jest do opisanego  przez pamiętnikarza z Przemyśla, Jana Smółkę w pierwszych dniach sowieckiej okupacji po 17 września 1939 r.:
„Początkowo cały Przemyśl zajęty został przez siły niemieckie, jednak Niemcy, związani przyjacielskim układem z ZSRR szybko wycofali się, przekazując prawobrzeżną część miasta sprzymierzonej Armii Czerwonej. Odbyło się to po wspólnych defiladach i wzajemnych gratulacjach. Teraz po prawej stronie Sanu znalazły się „prastare ziemie ruskie”, zaś po lewej „odwieczne ziemie niemieckie”.
A jak było z Oleskiem? „Szczegółowy opis oleskiego zamku pozostawił dworzanin Jana III Sobieskiego, Franęois Paulin Dalerac. Bawiąc tu w 1687 r. ,poczynił następujące notatki: „Olesko położone jest pośród łąki bagnistej. Zamek oddalony od miasteczka na mniej więcej 1500 kroków, łączy się z niem dwoma (…) nasypami, prowadzącymi od obu kończyn miasteczka”. Dwa wieki później o tym samym zamku, zniszczonym już wieloma szturmami, pisał znany  publicysta i archiwista Józef Siemieński:  Od wschodu lewa strona zamku nic nie przedstawia godnego uwagi, zdaje się, być zawsze przeznaczona dla sług i domowników, izby są małe i bez ozdób. Prawa zaś i front noszą jeszcze ślady wspaniałej przeszłości. Na pierwszym piętrze (...) komnata z wielką alkową, zaczyna cię witać starszym już językiem. (...) Ogromny kominek róg jeden zalega. (…) Sufit okrywa wielkie płótno w złoconych ramach, na niem malowane olejno porwanie Europy. Ściany popaćkane na zielono, mają kilka portretów Jana III i Maryi Kazimiery; miało ich tu być m więcej, ale jedne wzięto do Podhorców, drugie po rękach się rozeszły. (...)Wąziutkie, kręte wschodki na wyższe jeszcze piętro prowadzą; udawszy się niemi wejdziesz do szczupłego pokoju, którego ściany fioletowe błyszczą jakby szkłem potłuczonem; w izdebce tej król Jan się urodził!
Na mocy traktatu podpisanego z Litwą w 1366 r. Olesko znalazło się pod panowaniem polskim, później jednak przechodziło w ręce Węgrów i Litwinów aż w 1432 r. przyłączył je do Korony król Władysław Jagiełło. W 1441 r. otrzymało od Władysława Warneńczyka prawa  miejskie i zostało przyznane staroście Janowi Sienieńskiemu, którego syn 50 lat później ufundował tu kościół i parafię katolicką. Na początku XVII w. miasto znalazło się w posiadaniu kasztelana lwowskiego Jana Daniłowicza, który ożenił się z córką Stanisława Żółkiewskiego, Zofią. Murowany zamek był dziełem właśnie Jana Daniłowicza, który wzniósł go na miejscu starej, drewnianej warowni. Po śmierci jego syna Stanisława jedna z trzech córek, Zofia Teofila, odziedziczyła Żółkiew i wyszła za mąż za Jakuba Sobieskiego. Odwiedzała często swoje siostry, które wspólnie otrzymały w spadku Olesko, i podczas jednej z dłuższych wizyt w 1629 r. właśnie tutaj urodziła Jana, późniejszego króla Polski. (Sentymentalna Ukraina” Magda i Mirek Osip-Pokrywka ). 
Andrzej Pląskowski, uczestnik powstania warszawskiego, wieloletni wykładowca na uczelni w Wielkiej Brytanii wspomina:  Niepodległa w sensie przedwojennym to była Polska niezależna od innych krajów, dobrze zorganizowana, o odpowiednim poziomie uczelni, pamiętająca naszą historię od 966 roku. Przez wieki walcząc o Polskę wiedzieliśmy o co walczymy. Jestem dumny z tego,  że jestem Polakiem. Gdy pracowałem na zachodzie udało mi się z Polski sprowadzić do Anglii młodych ludzi by zdobywali wiedzę ale pod jednym warunkiem:  musisz patrzeć , uczyć się ale musisz wrócić do Polski. I wszyscy wrócili.  
A może poprosić studiujących u nas wschodnich sąsiadów by wrócili i budowali u siebie  dobrze zorganizowane państwo ukraińskie w oparciu o wiedzę i prawdę historyczną?  
Co robią polskie stowarzyszenia historyczne, polskie urzędy, polskie samorządy? Zbliżają się wybory, zastanówmy się na kogo głosować, czy na reprezentantów interesu polskiego narodu czy niemieckiego, ukraińskiego, francuskiego, żydowskiego. Bo nieprawdą jest, iż totalna opozycja reprezentuje interesy świata bez podziału na narody, nie, ona tylko jest przeciw narodowi polskiemu. Bliższy jest jej naród niemiecki, który od wieku silnie zabiega o swoją pozycję. To dyskryminacja narodowościowa i wyznaniowa jest myślą przewodnią opozycji. Dusza ludzka w komunizmie według Władimira Bukowskiego ulega deformacji, niezbędna jest silna edukacja nas wszystkich. My Polacy nie musimy manipulować świadomością historyczną, wystarczy uczyć historii tak jak czynili to nasi przodkowie, w oparciu o fakty. Nie musimy oddawać faktów historycznych w ręce socjologów, psychologów, antropologów by nimi manipulowali w imię obcych interesów. 
Sądecka droga św. Jakuba kończy się w kościele parafialnym p.w. Narodzenia NMP w Lubaniu– Uniegoszczy. Proboszcz pamięta o 100-leciu Odzyskania Niepodległości a na ścianie muru wielki plakat z drogami św. Jakuba i tablica poświęcona pamięci niemieckiego księdza  Ericha Kalisa zamordowanego przez sowietów a pochowanego przez obecnych mieszkańców, Polaków wypędzonych z zabranych nam wschodnich terenów II RP. Część wsi nazywana jest przez mieszkańców Serbią a część Rumunią bo właśnie stamtąd wypędzono większość Polaków najpierw na Sybir,  a po wojnie transport z pozostałymi  trafił do Lubania. 

Mało kto pamięta, bo mało o tym się mówi i pisze, o Samoobronie Polskiejktóra w 1943 r. odegrała niebagatelną rolę  w obronie życia ludności cywilnej zamieszkałej w jednym z największych województw kresowych.   W tym miejscu należy powiedzieć, że  po zajęciu Wołynia przez Niemców w 1941 r. nie u od razu dało się dobrze zorganizować konspiracji i tym  samym  stworzyć oddziałów  partyzanckich. Dopiero  sierpniu 1942 r. , kiedy Komenda Główna AK wydzieliła okręg wołyński z Obszaru nr 3 (Lwów) i podporządkowała go bezpośrednio sobie  pojawiła się szansa na odbudowę siatki konspiracyjnej zlikwidowanej podczas okupacji sowieckiej 1939-1941.. We wrześniu 1942 r. komendantem okręgu mianowano płk Kazimierza Bąbińskiego ps. „Luboń”. Okręgowym Delegatem Rządu został Kazimierz Banach ps. „Jan Linowski”, który przybył na Wołyń 21 listopada 1942 r. Wołyń i Polacy tam mieszkający nie byli przygotowani do tego co im przyniesie 1943 r. 17 - 21 lutego 1943 r. na III zjeździe OUN    ( w wiosce Tereberze  lub Wałujky koło Olecka w obwodzie lwowskim)  zapadła  decyzja  o "etnicznym czyszczeniu " Wołynia ( rzezi wołyńskiej).  Wołyń miał się stać poniekąd poligonem doświadczalnym dla   późniejszej akcji na terenach  ważniejszych pod względem strategicznym. Dość często pada pytanie : dlaczego Wołyń był pierwszy w realizacji zbrodniczych planów OUN?   Było kilka powodów, między innymi  ten, że na Wołyniu było znacznie mniej Polaków niż w województwach Małopolski Wschodniej i do tego niespodziewających się ataku ze strony ukraińskiej. Przed okupacją sowiecką (1939 1941) Polacy stanowili  tu mniejszość  szacowaną na   14- 16 %, a po  sowieckich  aresztowaniach i, deportacjach oraz niemieckich wywózkach na prace przymusowe, pozostało   już tylko koło 12%, gdy Ukraińców  było znacznie  ponad 60%. . Przy tym Wołyń leżał na uboczu, gdzie niemiecka władza poza głównymi miastami zdawała się być raczej słaba. To stwarzało dogodne warunki do tworzenia ukraińskiego  ruchu partyzanckiego.